niedziela, 22 czerwca 2008

Koszerne mordobicie

Włoch mieszkający na krakowskim Kazimierzu poprosił o wyłączenie silnika w autobusie izraelskiej wycieczki. W odpowiedzi został brutalnie pobity przez ochroniarzy. Efekt: kilka dni spędził na obserwacji w szpitalu, ma zwichnięte barki, otarcia i siniaki na nadgarstkach, plecach oraz brzuchu O sprawie napisała Gazeta Wyborcza. W środę przed południem przed dom, w którym mieszka Roberto, podjechały autokary z wycieczką z Izraela. Przez ponad 20 min. stały tam z włączonymi silnikami (mimo iż przepisy dopuszczają postój do 10 min.), co sprawiało wiele hałasu mieszkańcom ulicy. Włoch podszedł do kierowcy pierwszego z autokarów i poprosił go o wyłączenie silnika. Jak mówi gazecie: "Zostałem zlekceważony. Powiedziałem, że my tu próbujemy normalnie żyć i on ma natychmiast wyłączyć silnik. Zdenerwowałem się, ale cały czas stałem poza pojazdem. Wtedy z głębi autobusu podszedł do mnie ochroniarz. Odepchnął mnie. Za chwilę w moim kierunku ruszyło czterech innych bodyguardów z pozostałych autokarów. Przestraszyłem się, więc dla obrony podniosłem z ziemi duży kamień. Podziałało - ochroniarze uspokoili się. Jednak gdy odłożyłem głaz, zaatakowali mnie. Po chwili skuli mnie plastikowymi kajdankami i wygięli ręce na wysokość głowy. Rzucili skutego na ziemię, wylądowałem twarzą w psich odchodach. Gdy chciałem się podnieść, kopali mnie po całym ciele. Nagle wszyscy rozbiegli się po autokarach i odjechali. A ja zostałem skuty na ziemi". Bezkarne pobicie mieszkańca Krakowa (który przypadkowo jest Włochem) za domaganie sie respektowania polskiego prawa na swojej ulicy przez ochroniarzy wycieczki z Izraela. Dlaczego taki incydent mnie nie dziwi? Może dlatego, że przez wiele lat mieszkałem na krakowskim Kazimierzu i o podobnych zdarzeniach słyszałem nieraz. Wielokrotnie też widziałem, jak polska policja posłusznie wykonuje polecenia izraelskich ochroniarzy. Ileż to razy mieszkańcy muszą usuwać z ulicy swoje samochody, bo… przyjeżdża wycieczka z Izraea i trzeba oczyszczać ulice z aut ich mieszkańców. Pozostają wtedy tylko niby opuszczone furgonetki z ciemnymi szybami (można wtedy zapukać i pomachać Mossadowi). Tajemnicą poliszynela jest też to, iż “ochroniarze” izraelskich wycieczek oczywiście noszą broń. W każdym izrealskim autokarze znajduje się więc broń i człowiek szkolony do jej użycia. Panowie ci operują u nas jak u siebie, a policja wydaje się być chłopcami na posyłki. Jak to się ma do polskiego prawa? Czy cudzoziemcy przyjeżdząjący w celach turystycznych do naszego kraju mogą przywozić ze sobą broń i posiadać ją w czasie swojego pobytu w Polsce? Kraków jest jednakowo gościnny dla turystów z każdego kraju. Problem w tym, że tylko turyści z jednego państwa czują się na specjalnych prawach (a raczej ponad prawem), przyjeżdżają z uzbrojoną ochroną, wymagają wielkiego zaangażowania ze strony polskiej policji, a prawo kraju ich goszczącego mają w "głębokim poważaniu". Pobity Roberto dziwi się na łamach gazety: "Jak to jest, że można tak sponiewierać człowieka w wolnym kraju?" Ja natomiast dziwię się tylko, że oto po raz pierwszy słyszę o takim incydencie wreszcie z mediów. Może dlatego, iż poszkodowany był Włochem. Ambasada Izraela zdobyła się nawet na przeprosiny. Śmiem twierdzić, że gdyby to był Polak, mielibyśmy do czynienia z kolejnym wybrykiem o antysemickim podłożu.

Brak komentarzy: